Aktualności

Informacja

Strona znajduje się w archiwum.
Data publikacji 23.05.2014

Wyjątkowy funkcjonariusz: mistrz Polski w downhill’u

Michał Śliwa

- Startuję już 14 lat. W Polsce zdobyłem praktycznie wszystko to, co było do zdobycia. Mam też tytuł wicemistrza Europy. Przed każdym sezonem powtarzam: to będzie ostatni – mówi Michał Śliwa, wielokrotny mistrz Polski w downhill’u kolarskim zjeździe. Powtarza, ale jak dotąd nie dotrzymał słowa. – To trochę jak nałóg – dodaje sportowiec. Przedstawiamy kolejnego bohatera naszego cyklu o „wyjątkowych funkcjonariuszach” służb podległych MSW - starszego sekcyjnego Michała Śliwę.

Start. Trasa nie będzie długa - zjazd zajmie maksymalnie kilka minut. Będzie stromo, ale to nie oznacza, że pójdzie jak z górki. Po drodze będą drzewa, korzenie, kamienie, skocznie, bandy ziemne. – Ludzie nawet mówią, że to sport dla wariatów, ale to nieprawda – relacjonuje Michał Śliwa. Po chwili sam przyznaje: to niebezpieczna dyscyplina. Lata praktyki, szybkość i siła, refleks i analityczne myślenie pozwalają jednak osiągać sukcesy. A na koncie Michała jest już ich niemało.

Początki nie były łatwe

Wszystko zaczęło się w 1997 roku w Myślenicach. – Były rozgrywane zawody w downhill’u. Spodobało mi się. Szczególnie połączenie jazdy na rowerze i kontaktu z przyrodą. A do tego jeszcze ta szybkość i adrenalina... Musiałem spróbować – wspomina Michał Śliwa. Downhill to jedna z ekstremalnych odmian kolarstwa górskiego, polegająca na zjeździe na czas po stromym stoku. Czas przejazdu mierzony jest za pomocą bramek (podobnie jak w zjeździe narciarskim).

Pierwsze treningi nie były łatwe. – Przez pierwszy rok jeździłem na bardzo kiepskim rowerze. Daleko było mu do prawdziwych zjazdówek z pełną amortyzacją i hamulcami tarczowymi konkurentów. Treningi też nie były proste. Wywrotki, kontuzje – wiadomo – mówi sportowiec. Z każdym kolejnym siniakiem nabywał jednak umiejętności. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Podczas Pucharu Polski w Szklarskiej Porębie w 2000 roku Michał zdobył 4. miejsce. Do podium zabrakło 0,03 sekundy. – Inni zawodnicy mi gratulowali, że na takim rowerze udało mi się zająć tak wysokie miejsce. A ja sobie myślałem, że do tej nierównej i stosukowo płaskiej trasy mój rower dobrze się nadawał – wspomina.

Rodzice nie byli zachwyceni moją pasją. Przy każdej kontuzji złościli się na mnie, prosili, bym już z tym skończył. Zwyczajnie się o mnie bali 

Michał Śliwa

Niezależnie od roweru wniosek był jeden: Michał chciał dalej trenować. Profesjonalny sprzęt był do tego niezbędny. – Na pierwszy rower składałem sam. Rodzice tylko trochę mi pomogli. Nie byli zachwyceni moją pasją. Przy każdej kontuzji złościli się na mnie, prosili, bym już z tym skończył. Zwyczajnie się o mnie bali – mówi Michał.

Nie miał sobie równych 

Nie mógł jednak żyć bez stromych zboczy i roweru. Z roku na rok przybywało mu dyplomów, medali, a szafka zaczęła uginać się od pucharów. Michał piął się w górę - nie po to, by z niej szybko zjechać. W klasyfikacji Pucharu Polski trzykrotnie pozostawał na szczycie. Także w Mistrzostwach Polski w 2009, 2011 i 2012 nie miał sobie równych. W 2012 roku wywalczył jeszcze tytuł wicemistrza Europy.

Lista jego osiągnięć jest naprawdę długa. Michał mówi, że najtrudniejsze są trasy za granicą. W Polsce nie mamy tak wysokich gór. Strome, dłuższe – na przykład ta w Schladming, Val di Sole, Fort William . Aż 4 -5  minuty stromego zjazdu, a po drodze wystające korzenie, kamienie,skoki, doły, profilowane bandy, rozjeżdżone koleiny – wymienia. I dodaje od razu: to wyzwanie, ale też jaka przyjemność!

To dla mnie jak nałóg. Gdy kilka dni nie jeżdżę „nosi mnie”. Jestem poddenerwowany, myślę tylko o jednym

Michał Śliwa

Sportowiec jeszcze do niedawna trenował codziennie. Teraz trochę rzadziej. - W ubiegłym roku miałem poważny wypadek na treningu. Żona zawiozła mnie do szpitala. Okazało się, że mam pęknięte biodro. Nerwów było co niemiara. I dopóki mnie bolało sam zapierałem się, że do zjazdów już nie wrócę – wspomina Michał.

Gdy ból zaczął ustępować, jego postanowienie również. Michał zaczął chodzić już po 5 dniach od wypadku, chociaż zalecenia lekarzy były jasne: odpoczywać, nie wstawać. Niewiele czasu minęło, gdy Michał ponownie usiadł na rower. - To dla mnie jak nałóg. Gdy kilka dni nie jeżdżę „nosi mnie”. Jestem poddenerwowany, myślę tylko o jednym – mówi. I choć treningi nie są łatwe – wraca zmęczony, ale zadowolony.

- Startuję już 14 lat. W Polsce zdobyłem praktycznie wszystko, co było do zdobycia. Mam tytuł wicemistrza Europy. Przed każdym sezonem powtarzam: to będzie ostatni – mówi Michał. Ale zrezygnować ze startów nie potrafi. - Jeśli ktoś trenuje i wciąż to go cieszy, to na starcie nie staje po to, by zająć 3. czy 5. miejsce. Staje po to, by dać z siebie wszystko, by znów osiągnąć szczyt. A rywalizacja jest coraz większa, bo miłośników tej dyscypliny przybywa - tłumaczy.

Wsparcie strażaków

Dla Michała najważniejsza jest teraz rodzina: żona i mały synek. – I jeszcze praca – podkreśla.

Bo Michał  na co dzień nie stawia czoła jedynie stromym zboczom. Spora dawka wysiłku i emocji towarzyszy mu również w pracy. – Jestem ratownikiem w JGR 2 w Komendzie Miejskiej PSP w Krakowie. Od zawsze chciałem zostać strażakiem. A ponieważ dużo wcześniej trenowałem, nie miałem problemów ze zdaniem testu sprawnościowego. Inne również poszły po mojej myśli – mówi Michał.

Jestem ratownikiem w JGR 2 w Komendzie Miejskiej PSP w Krakowie. Od zawsze chciałem zostać strażakiem

Michał Śliwa

Od 2007 roku służy w krakowskiej jednostce. – Nie miałem jeszcze dnia, kiedy bym wstał i powiedział: „o nie, nie chce mi się iść do pracy”. Ja to naprawdę lubię. Ryzyko, stres, adrenalina sprawiają, że maksymalnie skupiam się na zadaniu – opowiada.

Strażacy pracują w systemie zmianowym. Po 24 godzinach służby mają 48 godzin przerwy. Podczas służby, kiedy nie ratują–ćwiczą. Obsługę sprzętu, akcje ratunkowe, umiejętności udzielania pierwszej pomocy. By zachować dobrą kondycję trenują także na siłowni. – Dzięki temu mogę dobrze zaplanować czas, by mieć go również na treningi przed zawodami. A dzięki kolegom z jednostki nie muszę bać się, że nie pojadę na zawody. Jeśli coś mi koliduje ze sobą, to się zamieniają. Wiem, że mnie wspierają.  I za to należą im się duże podziękowania – podsumowuje Michał. 

Przeczytaj również: Wyjątkowy funkcjonariusz: kobieta-pirotechnik w SG

Mapa serwisu